Pieniądze nie śmierdzą i nie mają wieku. Facebook chętnie weźmie kasę też od dzieci
Darowanym dolarom w zęby się nie zagląda. Nawet jeśli okaże się, że są to jeszcze zęby mleczne, a ich właściciel rzuca w nas dolarami z karty kredytowej tatusia lub mamusi. Facebook z chęcią brał pieniądze od dzieci, które nie wiedziały nawet, że płacą prawdziwą walutą.
Facebook wiedział, że to najsłodsza pociecha mamusi i tatusia właśnie oczyściła kartę rodziców, ale nie widział nic złego w braniu pieniędzy od dzieci. Firma miała na to nawet swoją chwytliwą nazwę i określone zasady, których pracownik miał przestrzegać, gdy zauważył, że coś jest nie tak. W wypadku wykrycia tzw. friendly fraud pracownicy firmy mieli nie blokować funduszy i traktować tę transakcję jak każdą inną. Nieważne, że dzieci często nie są w stanie rozróżnić waluty growej od tej, którą płaci się w domu za prąd, wodę i jajka.
Wprowadzenie zabezpieczeń w grach na Facebooku mogłoby źle wpłynąć na finanse firmy.
W 2011 r. Facebook zorientował się, że ponad 9 proc. przychodów z transakcji dokonywanych przez dzieci było cofanych na wniosek rodziców przez firmy wydające karty płatnicze. To bardzo dużo, a nie mówimy o małej kwocie. Na przełomie 2011 i 2012 r. w ciągu zaledwie 3 miesięcy milusińscy wydali na portalu około 3,6 mln dol.
W 2011 r. Tara Steward opracowała prostą metodę ograniczenia przypadkowych zakupów. W ramach testów wprowadziła obowiązek potwierdzenia transakcji w formie wpisania ponownie kilku początkowych cyfr z karty płatniczej. Eksperyment wypalił. Okazało się, że to prosty, ale skuteczny sposób na zmniejszenie liczby próśb o refundację środków związanych z zakupami w grach. Plan się powiódł, ale nie został wprowadzony w życie. Facebook chciał, żeby płacenie było jak najprostsze. Dziecinnie proste.
Dopiero od 2016 r. firma ma specjalne środki odłożone na refundowanie zakupów dokonywanych przez nieletnich.
Spanie w rękawiczkach? Alarm przeciwdzieciowy w sypialni? Drzemki w bezpiecznych, zamykanych od zewnątrz pokojach? Nie. Po prostu dobre praktyki firm.
Problem z dziećmi, które są bardzo zdeterminowane, żeby dorwać się do karty rodziców, jest pewnie tak stary, jak płatności internetowe. Oczyma duszy widzę zdesperowanych dorosłych, którzy chowają karty do sejfów i śpią w rękawiczkach, żeby milusiński nie odblokował w nocy palcem ich smartfona i nie oddał się growemu shoppingowi. Oni powinni się bać tylko jeśli mają wybitnie uzdolnione dzieci. Część odpowiedzialności spoczywa bowiem na firmach, które płatności udostępniają.
Dzieci, mając jeszcze średnie pojęcie o wartości czegoś tak abstrakcyjnego jak pieniądze, potrafią je wydawać zaskakująco lekką ręką, szczególnie jeśli nie zdają sobie sprawy z tego, co robią. Kilka miesięcy po tym, jak projekt Tary Stewart został odrzucony, syn Glynnis Bohannon pożyczył od mamy kartę kredytową. Chciał kupić za 20 dol sprzęt w grze na Facebooku. Pieniądze zarobił, sprzątając. Zabawa skończyła się, kiedy do rodziców zadzwonił zaniepokojony pracownik banku. Mały wydał w sumie niemal 1000 dol., nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Nie wiedział, że kupując nowe moce, cały czas korzysta z karty, której dane wpisał przecież tylko raz. Rodzina próbowała najpierw ubiegać się o zwrot pieniędzy, a potem poszła ze sprawą do sądu. Bitwa trwała długo. W końcu w 2016 r. Facebook poszedł na ugodę.
Dokumenty związane ze sprawą z 2012 r. udostępnił Center for Investigative Reporting sam Facebook, resztę upublicznił właśnie sąd na wniosek centrum. Teraz czekam na oświadczenie Marka Zuckerberga. Podejrzewam, że będzie próbował tłumaczyć, że cała ta polityka firmy była podyktowana wspieraniem przedsiębiorczości u najmłodszych.
Chcesz przejść na stronę główną??<<kliknij tutaj>>
Chcesz się z nami skontaktować??<<kliknij tutaj>>
0 komentarzy